Pierwszego lutego powitaliśmy w zespole Marcina Giełzaka. Objął on stanowisko Innovation Manager.

Marcin jest autorem książek zarówno branżowych jak i popularnonaukowych, przedsiębiorcą z sukcesami na koncie. Koniec końców doskonale wpisuje też w filozofię Beesfund kwestionowania i podważania status quo. 

Ponadto idealnie wpisuje się do grupy “Korsarz w służbie Polskiego rynku kapitałowego”, a teraz zapraszamy do lepszego poznania Marcina.

Marcin Giełzak dołącza do Beesfund S.A.
Photo by Ross Findon on Unsplash

Konrad Latkowski: W tym roku minie 6 lat od premiery książki “Crowdfunding”, której jesteś współautorem. Jak wyobrażałeś sobie crowd w przyszłości gdy wraz z Bartkiem Filipem Malinowskim pisaliście o podstawach crowdfundingu?

Marcin Giełzak: Rok przed publikacją podręcznika napisaliśmy z Bartoszem Filipem Malinowskim “Manifest Cyfrowego Tłumu”, to w nim próbowaliśmy zarysować cele społecznościowej rewolucji. Wtedy naszym hasłem była demokratyzacja poprzez cyfryzację. Demosem epoki internetu miał być właśnie crowd. Powiedzieliśmy sobie: przyszłość już tu jest, zwyczajnie jest nierówno rozłożona. Fascynowały nas takie inicjatywy, jak wykorzystanie crowdsourcingu w redagowaniu islandzkiej konstytucji, prowadzeniu badań nad DNA czy projektowaniu nowego modelu Fiata. Śledziliśmy kolejne rekordy uzbieranych kwot w crowdfundingu. Chcieliśmy przyspieszyć te zmiany, stąd cała działalność popularyzatorska: blog, książka, szkolenia, jaki i bezpośrednie zaangażowanie, czyli udział w kampaniach crowdfundingowych i crowdsourcingowych. 

Uważaliśmy, że każdy obszar życia da się “uspołecznościowić” – biznes, politykę, naukę, rozrywkę. Prosument miał wypchnąć konsumenta, obywatele mieli zamienić się w e-obywateli. Niektórzy zarzucali nam naiwność, przesadną wiarę w Tłum (wtedy zawsze pisany wielką literą – nawyk, który w sobie wyrobiliśmy, gdy redakcje i wydawnictwa sugerowały nam porzucenie tego słowa), ale na swoją obronę powiem, że my jako jedni z pierwszych pisaliśmy o fake news albo cyberlynchingu, czyli przemocy w Sieci. Dzisiaj widzę, że nie wszystko należy oddawać w ręce społeczności i zbiorowej mądrości, bardziej cenię wiedzę ekspertów, mądrość instytucjonalną, dostrzegam pozytywne strony ustawienia w wybranych miejscach gatekeeperów. Innymi słowy, rewolucja, której staraliśmy się dopomóc nie spełniła tych najbardziej górnolotnych celów, ale teraz myślę, że cel jest niczym, ruch jest wszystkim. A ruch w interesie zdecydowanie jest (śmiech).  

KL: Przez ostatnie 6 lat zajmowałeś stanowisko wiceprezesa ShareHire. Przybliż nam czym zajmuje się spółka i zdradź troszkę kulis jej sukcesów rynkowych. 

Z ShareHire przeszliśmy całą drogą od szkicowania pomysłu na serwetkach w kawiarniach przez dwie rundy finansowania aż po stworzenie z niego standardu rynkowego, z którego korzystają największe korporacje. Mówimy tu liderach różnych branż, od sieci supermarketów po firmy z Wielkiej Czwórki, od wielkich banków po wielkie zakłady produkcyjne. 

Cała idea zasadza się na tym, o czym mówiłem przed chwilą: demokratyzacji, cyfryzacji, oddaniu steru w ręce społeczności. W tym konkretnym przypadku pracę profesjonalnych rekruterów zastępujemy albo uzupełniamy programem poleceń rekrutacyjnych. Kandydat z rekomendacji jest na ogół lepszy i lepiej dopasowany do organizacji aniżeli osoby pozyskane z innych źródeł. Pozyskać można go szybciej, bo ludzie nie szukają swoich własnych znajomych – wiedzą, kto ma jakie kompetencje, czy planuje zmianę pracy, itd. Rekrutacja jest też tańsza, bo pracodawca sam decyduje jak wynagrodzi polecającego. Takie rozwiązanie dobrze działa też na morale zespołu: pracownicy czują, że współdecydują o tym, z kim będą pracować. Jeśli dodamy do tego wygodne polecania jednym kliknięciem lub SMS-em, integrację narzędzia z mediami społecznościowymi i systemami HR-owymi klienta, konkursy i grywalizację, a ostatnio nawet czatbota jako asystenta polecającego to otrzymujemy, w gruncie rzeczy, najefektywniejsze narzędzie pozyskiwania nowych i angażowania dotychczasowych pracowników. 

KL: Zatem, która wewnętrzna siłą sprawiła, że wracasz do crowdfundingu? Żyła przedsiębiorcy i chęci obcowania z nimi, zew czegoś nowego, wizja rozwoju firmy, czy jeszcze coś innego?

To połączenie wszystkich trzech elementów (śmiech). Poza tym uważam, że finanse jako krwiobieg gospodarki, to zbyt ważna rzecz, aby je pozostawić finansistom. Mówiąc poważnie: świat inwestycji jest już dobrze zdywersyfikowany, mamy waluty, kryptowaluty, akcje, nieruchomości, kruszce, mamy wreszcie crowdfunding. Możliwości są ogromne. Teraz chodzi o to, aby za dywersyfikacją poszła demokratyzacja. 

KL: Książka o zbiórkach to nie jedyne twoje zmagania ze słowem pisanym. Piszesz dużo i na różne tematy. To bardziej hobby czy może już druga praca? 

Jak zabiorą mi klawiaturę, będę pisał ołówkiem, jak zabiorą mi ołówek, będę pisał rysikiem, jak zabiorą mi rysik będą pisał palcem i śliną na więziennej ścianie (śmiech). Pisarstwo historyczne czy publicystyka nie są dla mnie ani pracą, ani hobby; są tym, kim jestem. 

Zawsze podziwiałem najbardziej tych autorów, którzy więcej żyli niż pisali. Poza bibliografią zostawili też biografię. Wolę książkę zwycięskiego generała niż historyka wojskowości. Nie pisałbym o crowdfundingu, gdybym nie miał za sobą udanych kampanii, nie opowiadałbym, jak rekrutować oszczędniej, gdybym nie miał w portfolio klienta, który po wdrożeniu naszych rozwiązań zaoszczędził ponad milion złotych, nie perorowałbym o polityce międzynarodowej, gdybym nie pojawił się gdzieś na obrzeżach dyplomacji gospodarczej, nie organizował spotkań z ambasadorami, nie rozmawiał z analitykami z think tanków, etc. 

KL: Czy możesz zdradzić jakie kierunki lub obszary będą w obszarze twoich szczególnych zainteresowań? Czy inwestorzy i emitenci mogą spodziewać się jakiś ciekawych ruchów?

Tajemnicą bycia nudnym jest powiedzieć wszystko od razu (śmiech). Na mojej nowej wizytówce jest napisane “Innovation Manager” i mam zamiar nim być nie tylko z nazwy. Już w tej chwili pracujemy zarówno nad innowacjami wewnętrznymi, nastawionymi na doskonalenie procesów, które składają się na codzienność Beesfundu, ale pośrednio też i emitentów, jak i nad innowacjami produktowymi. Nie mogę zdradzać zbyt wiele, ale istnieją pewne nisze, choćby sportowców czy publicystów, którym możemy zaoferować rozwiązania przeznaczonego specjalnie dla nich. Widzimy też wielki potencjał w partnerstwach z większymi podmiotami, które pomogą nam zdemokratyzować dostęp do kapitału, tak dla firm, jak i dla klientów indywidualnych.

KL: Jako pierwsza (i jedyna jak do tej pory) platforma wprowadziliśmy proces obsługi pełnomocnictw, aby inwestorzy nie musieli podpisywać każdego zapisu na akcję. Przepisy wymagające podpisu weszły nagle, bez konsultacji z rynkiem. Czy to dobrze, że rynek crowdu bywa miejscami coraz bardziej jednolity z rynkiem giełdowym? 

Myślę, że to już nie jest kwestia opinii; ten pociąg już odjechał. Regulacje będą szły w kierunku większej przejrzystości, silniejszej ochrony inwestorów, wymuszania przewidywalności oraz postępującej profesjonalizacji. Bank, biuro maklerskie, platforma crowdinvestingowa – te trzy podmioty powinniśmy się nauczyć wymieniać jednym tchem. Pozostaje jedynie liczyć na to, że coś się zmieni w sprawie konsultacji z rynkiem.  

KL: Obserwując rynek crowdfundingu od dawna jakie podobieństwa, a jakie różnice widzisz z rynkiem crowdinvestignowym? 

Nie myślę o tym w kategoriach podobieństw i różnic, wolę patrzeć na obydwie formy finansowania społecznościowego jako na różne stopnie jednego zjawiska. Moim zdaniem crowdinvesting jest kolejnym krokiem w ewolucji tej metody pozyskiwania kapitału. Jeśli pomogłem finansować rewolucyjny produkt, będę się cieszył jeśli za kilka miesięcy dostarczy mi go kurier w ramach early access, ale cieszyłbym się nawet bardziej, gdybym jako early investor partycypował w zyskach, a może nawet znalazł się w radzie nadzorczej. 

Crowdfunding klasyczny, nagrodowy wniósł wielką wartość dla projektodawców i wspierających. Wystarczy spytać redakcje, które nie dostały dotacji ministerialnych, a przetrwały dzięki swoim czytelnikom albo artystów, którzy zaczęli się rozliczać bezpośrednio ze swoją widownią, z pominięciem wytwórni płytowych. Niektóre branże weszły wręcz w okres crowdfundingowego, złotego wieku – dość wspomnieć o grach planszowych. 

Crowdinvesting zawiera w sobie jednak obietnicę czegoś więcej: stworzenia szerokiej rzeszy mikroinwestorów, upowszechnienia własności, pozwala przywyknąć do myśli, że posiadanie akcji i udziałów, jest taką samą oczywistością jak posiadanie konta w banku. Nazwałby to, bez żadnych znamion ironii czy przenośni, ludowym kapitalizmem. Jeśli ktokolwiek słyszy w tych słowach fałszywą nutę, przypomnę tylko, że w Anglii lat 70., inwestorów giełdowych była garstka i nadal nosili oni cylindry do pracy. Dziesięć lat później ten stan rzeczy wydawał się prehistorią, rynek jak gdyby skoczył z XIX wieku od razu w XXI.

KL: Jak Polska plasuje się na tle Europejskiego rynku crowdinvestingowego? Czy jest coś co nas wyróżnia? Czegoś nam szczególnie brakuje? 

Rozmawiałem niedawno z osobą z dużej amerykańskiej platformy, która zachwycała się polskim rynkiem, podkreślając właśnie, że niczego nam nie brakuje. Dla równowagi mogę powiedzieć, że ja osobiście nie dostrzegam czegoś, co silnie by nas wyróżniało na tle innych krajów, nie widzę polskiej specyfiki crowdinvestingowej. 

KL: Czy zgodzisz się z często pojawiającym stwierdzeniem, że “Facebook czy Youtube zagrożą krajowemu crowdfundingowi”? A może bardziej zagraża Kickstarter?

MG: Gdy słyszę “crowdfunding” myślę nie “platforma”, ale “usługa”. Kampanii się nie “osadza”, ją się prowadzi, dzień po dniu. Zbiórka czy emisja to ciężka praca, jakby drugi etat. Projektodawca liczy więc na to, że otrzyma usługi dodatkowe: wsparcie prawne, komunikacyjne, rzetelne doradztwo. Zwłaszcza crowdfunding udziałowy jest młodą branżą, bez mocnego zespołu customer success, czasem – wręcz – bez prowadzenia emitentów za rękę nie sposób oczekiwać zadowalających wyników. 

Nie sądzę, aby Facebook chciał budować kompetencje i kadry, które będą w stanie dostarczać takie usługi. Dla firm crowdfundingowych to jest natomiast raison d’etre, one muszą rozwijać swoje funkcje, doskonalić procesy, oferować coraz szerszy wachlarz usług. Ich przewagą tkwi w specjalizacji. Jeśli mówimy o dostępnych funkcjach, wygodzie, gwarancjach bezpieczeństwa Facebook jest w tyle za GoFundMe. Platformy społecznościowe mają jednak szerokie pole do popisu, nie neguję tego. Czemu, na przykład, nie przejąć modelu BuyMeACoffee i umożliwić społeczności dokonywanie mikrowpłat na konta vlogerów czy mikroblogerów, które treści nam się podobają bezpośrednio z poziomu Twittera czy Youtube? Kilka kliknięć i 5 albo 10 zł trafia na konto naszego faworyta. Gdyby przysłowiowa “kawa” stała się nowym “lajkiem” mielibyśmy rewolucję.  

Kickstarter zagrożeniem jest zawsze i oby nim pozostał (śmiech). Kiedy silna, rozpoznawalna marka wchodzi na nowy rynek z dużym kapitałem, budżetem na promocję i agresywną akwizycję wszystko jest możliwe. Rzecz w tym, czy zdoła ona zmienić przyzwyczajenia projektodawców oraz czy da im powody, aby myśleli, że otrzymają lepszą obsługę, więcej wsparcia niż na rodzimych platformach. Moim zdaniem, Kickstarter – przynajmniej na razie – jest bardziej pasywny jako platforma, jakby rozleniwiony sukcesem firmy, która jest 11 lat liderem na rynku ze 180 tys. sfinansowanych projektów. Może gwałtowny spadek dochodów i niedawne zwolnienia grupowe wywołane pandemią coś zmienią w ich szerszej strategii biznesowej, ale póki co, przewaga polskich platform może polegać na tym, że nadal muszą starać się bardziej, oferować więcej. Poza tym, we Francji narodowego championa crowdfundingowego, KissKissBankBank, dofinansowano pieniędzmi państwowego banku. Dzięki tej inwestycji nie tylko utrzymał się na rynku krajowym, ale rozwija się też na rynkach ościennych. Niczego nie podpowiadam rządzącym (śmiech). 

KL: Jakie zagrożenia i wyzwania czekają rynek crowdinvesting? Po podniesieniu limitu do 1 mln euro szacuje się, że rynek urósł 5-krotnie. Czy to samo czeka nas od 20 listopada? 

Podniesienie limitu do 22 mln złotych jest oczywiście doniosłą zmianą, nawet jeśli póki co należy to traktować jako pewien zapas regulacyjny, bo raczej nieprędko polski podmiot tyle pozyska. Niemniej, to już są naprawdę poważne pieniądze, zwłaszcza w polskich realiach. Ta zmiana przyciągnie do crowdinvestingu podmioty większe i dynamicznie się rozwijające dla których 1 mln euro nie byłby dostateczną rękojmią dalszego wzrostu. Dalej, wprowadzenie jednolitych regulacji na poziomie całej Unii Europejskiej sprawi, że bez większych problemów nasze firmy będą mogły pozyskiwać inwestorów z Niemiec, Francji czy Holandii. 

Sami inwestorzy też zyskają lepszą ochronę i więcej praw, choćby możliwość sprzedaży udziałów nabytych na platformach na rynku wtórnym. Platformy equity powoli przestają więc być słupami ogłoszeniowymi, a stają się “kieszonkowymi giełdami”; crowdfunding sam w sobie powoli przenosi się z przedsionka “poważnego” rynku kapitałowego do jego centrum. Słowem, w moich oczach nowe regulacje to same zalety. Czego zaś się obawiam? Przede wszystkim tego, aby krajowe czynniki decyzyjne zdążyły z przygotowaniem rozporządzenia, które pozwoli nam korzystać z dobrodziejstw unijnej regulacji. Byłoby rzeczą niesłychaną, aby np. francuska platforma crowdivestingowa mogła działać w Polsce na preferencyjnych zasadach, a rodzima nie, bo nie ma przepisów na podstawie których można nadać jej licencję. Oczywiście, kiedy mówię o przyszłości rynku crowdinvestingu nie myślę tylko o rzeczach, które nam się przytrafiają, a na które mamy nikły wpływ. My go przecież aktywnie kształtujemy. Myślę, że niebawem będzie okazja, aby odkryć karty i powiedzieć więcej o tym, jak będziemy to robić.  




Marcin będzie gościem siedemnastego spotkania Investors Day, które odbędzie się 16 lutego 2021. Bilety dla inwestorów Beesfund są bezpłatne i dostępne tutaj.

Nasz nowy Manager Innowacji podzieli się pierwszymi informacjami jak wyglądać będzie rynek crowdinvestingu wg. nowych przepisów Unii Europejskiej. 

Po pierwszy zapowiedziach już wiadomo, że limit 5 mln euro nie pojawi się od razu, a kiedy się pojawi nowy limit czy ochrona inwestorów? Zapraszamy na Investors Day #17

4 komentarze

  1. Kamil

    Bez obrazy Panowie z Beesfund, ale może skupcie się nad rozwojem waszego portalu, bo ostatnio żadnych ciekawych emisji, a konkurencja zaczyna Wam odjeżdżać. Wasi dawni emitenci uciekają do konkurencji , nie dziwi Was dlaczego? Zamiast tworzyć kolejne dziwne stanowiska, które generują koszty, może byście obniżyli prowizje czy co tam skłania emitentów (pora na pola, Mazurka manufaktura itd.) do ucieczki do innych portali crowdfundingowych? No chyba że nie dostrzegacie, że od kilu miesięcy dzieje się coś nie tak u Was, to współczuje bo byliście pionierami i pewniakiem jeśli chodzi o czołowy portal w eqity.

    Odpowiedz
    • Konrad Latkowski

      Panie Kamilu, dziękujemy za podzielenie się obserwacjami.

      Patrzymy na to tak, że zarówno lokalne, jak i międzynarodowe przejścia są częścią tego biznesu na całym świecie. Z Beesfundu jako pioniera naturalnie tych przejść będzie najwięcej, szczególnie, że u nas odbywa się średnio 2,5x więcej emisji, niż na pozostałych platformach. Statystyka udanych jest na zbliżonym poziomie 11/10/12. U nas w przygotowaniu jest 11 nowych emisji, które jeśli procesy w urzędach nie zawiodą to wystartują między lutym, a kwietniem, w ciągu kilku dni dwie nowe.

      ps. Prosilibyśmy na przyszłość podawać prawdziwy e-mail. Fejkowe adresy wpadają do spamu, a i prawdziwy pozwala otrzymać powiadomienie o odpowiedzi 🙂

      Odpowiedz
      • Kamil

        O, w sumie nie spodziewałem się że mi tego komentarza opublikujecie, a tym bardziej odpowiedzieć – to na plus.
        Nie pisałem tego złośliwie, tylko z przekąsem, bo wkurza mnie to że nic sie u Was nie dzieje od pewnego czasu, a tymczasem konkurencja ma świetne emisje. A kibicowałem Wam właściwie od samego początku, gdy mało kto wiedział co to w ogóle jest crowdfunding udziałowy, a wielu mówiło że to oszustwo i się tak nie da.
        Trzymam za słowo, że będzie lepiej.

        Ps. nie podaje prawdziwego maila, żeby potem właśnie nie dostawać spamu, jak będę chciał zobaczyć odpowiedź, to po prostu sobie ponownie wejdę w artykuł. Nie wiem co to za moda, że żeby dać zwykły komentarz, trzeba podawać adresy email.

      • Konrad Latkowski

        Panie Kamilu, dzięki za kibicowanie.

        Rynek? Dobre, że jest różnorodny i testuje różne modele (z domem maklerskim, bez domu, czy na sp. z o.o.). Czy to te same dyscypliny pod nazwą „crowdinvesting” – każdy może patrzeć wg swoich kryteriów (cena najniższego pakietu, dostępność „z ulicy” dla inwestora, możliwość emisji dla „każdego”, itp.). Jeszcze więcej zmieni się w 2023 wraz z progiem 5 mln euro, nie jasną regulacją emisji bez platformy i transgranicznością emisji z Polski na UE, ale i z UE na Polskę.

        W Beesfundzie na biznes patrzymy jak na maraton, nie sprint. Jak wspomniałem 2,5x więcej emisji (a liczymy na więcej!) to inspiracja serwisem Seedrs, który także dopuszcza firmy do emisji, po po prostu z czasem nie każda ląduje na stronie głównej. I do takiej masy także planujemy dojść.

        ps. To nie moda, a filtry antyspamowe 🙂 przypadek sprawił, że akurat byłem w spamie jak pan napisał.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany